D3x
Przedwczoraj miałem typa w łapie. I chwilę, żeby się nim nacieszyć. Fajnie leży w dłoni, ergonomia Nikona zawsze jakoś mi odpowiadała, jak i ogólnie filozofia firmy. Może niedługo uda się jakieś sample opublikować – jeśli będę miał czas na ich zrobienie… Pracy wciąż za dużo.
Najmocniejsze strony na pierwszy rzut oka?
– świetnie leży w dłoni;
– fajny wyświetlacz, niezła matówka (nie miałem porównania na miejscu i troche mało czasu było);
– 2x CF
– joystick do ultraszybkiego ustawiania pól ostrości (m.in.) – jego brak to dla mnie największy mankament De-eSa;
– solidna konstrukcja;
– ergonomia ogólnie (kocham np. ten włącznik w spuście, tak jak w Pentaxach czy Mamiya 7);
Najsłabsze?
– pokrywa kart pamięci tak samo delikatna jak w A900 (nie wiem dlaczego tylko A900 jest za to krytykowane, w końcu to aparat lżejszego kalibru);
– duża masa własna;
– brak funkcji czyszczenia matrycy;
– stabilizacja jedynie w obiektywach;
Ceny nie uważam za bardzo wysoką, jak na aparat oferujący tak dużo. Do niedawna 1 DS mk1, potem mk2 i mk3 kosztowały więcej i nikogo to nie bulwersowało. Trzeba wziąć pod uwagę, że jakość jaką oferuje (najprawdopodobniej) NIKON D3x to okolice bardzo dobrego, analogowego średnioformatowca, gdzie na wyjściu dostajemy „skan”. Za filmy już nie płacimy (tym, że „filmowy”, analogowy dzień pracy to było średnio 150-400 eu na materiały i wołania, wielokrotnie pisałem) , a do niedawna za zestaw lustrzanki 6×7 czy 6×6 płaciliśmy sporo więcej i jakoś nie słyszałem głosów potępienia w kierunku Hasselblada. Za optykę trzeba było zapłacić wielokrotnie więcej, a zakres, i w ogóle wybór oiektywów był w porównaniu do baterii nikonowskich szkeł – mizerny. Jak dla kogoś 24.000 tys.pln to za dużo może kupić A900-kę. W jednym jest słabsza, gdzie indziej lepsza od D3x-a.
I kosztuje ok. 3x mniej.
Cieszmy się z korzyści. Tak, czy tak – wychodzi na nasze, a fotografia jest już w innej epoce. Wolałbym żeby nadal wszyscy pracowali na filmie, ale cyfra też ma mase zalet!
„Wolałbym żeby nadal wszyscy pracowali na filmie…”
Dlaczego? (z ciekawości)
Osobiście dzięki rewolucji cyfrowej powrociłem (po raz kolejny) w poważny sposób do fotografii.
W czasach analogowych gdy produkowałem, albo kierowałem sesjami zdjęciowymi, mając lab na miejscu to czekanie i niepewność były bardzo męczące. Newet fotograf do końca nie wiedział, czy efekt jest właściwy, nie mówiąc o pozostałych twórczych uczestnikach sesji. Zdarzało się powtarzać sesję i co wiązało się utrzymaniem zespołu dodatkowy dzień, rozpoczęciem iluś prac od nowa (np. makijaż). A teraz luksus torzenia i limitem jest własna kreatywność. Jeśli na sesji nie ma kompa, to nawet na najgorszym wyświetlaczy widać histogram, ostrość.
Największy mój szacunek wzbudzali w analogowych czcasach ludzie pracujący na kamerach wielkoformatowych. To była koncelebracja samego robienia zdjęcia (nie mówiąc o storzeniu planu). Z uwagi na to, ale i koszt kliszy, wywolania ludzie którzy takie fotografie robili dobrze, to byli arcymistrzowie (coś jak Wilhelm Tell, masz jeden strzał i musi być perfekcyjny).
A co do ceny Nikona D3x, to oburzenie w świecie profesjonalnym utrzymuje się nadal. Nawet profesjonaliści pukają się w czoło i pytają wprost za co Nikon chce dodatkowe 3000 USD, skoro D3x to D3 kosztujący jakieś 4000 USD tylko z większą matrycą za, którą gotowi są dopłacić tylko 1000 USD. Ciekawe jak Nikonowi idzie sprzedaż tego modelu. Nabywcami są zapewne bardzo zaszkleni bądź długoorurowani posiadacze Nikona. Inni poważnie rozważą Canona 5D MkII , Sony A900, lub mając duży budżet na sprzęt wybiorą Hasselblada, który osoatnio obniżył ceny o połowę.
Keep working ,great job!
:)
„Wolałbym żeby nadal wszyscy pracowali na filmie (…)” Też mi się tak wydawało, dziś jednak nie powróciłbym do analoga. Jak ktoś chce to wolna wola, analogi nawet te kiedyś bardzo drogie, klasyczne średnioformatowe są dziś śmiesznie tanie. Pytam tylko po co ? Skoro jakość cyfry jest już na wysokim poziomie. Szumy z matrycy, np iso6400 w nikonie daje akceptowalne efekty. Na kliszy iso 800 w negatywie i już miałem spore ziarno. Slajd był kosztowny, dziś analog to zabawa dla bogatych. Zawodowo sobie tego nie wyobrażam. A gdyby nadal królował analog…. łatwiej byłoby być zawodowcem :-) …pozdrawiam…
„Flawiusz | December 19, 2008
“Wolałbym żeby nadal wszyscy pracowali na filmie…”
Dlaczego? (z ciekawości)”
Ano dlatego, ze w czasach analogowych rzemioslo liczylo sie bardziej, duzo bardziej niz teraz, kiedy jest niemal w calosci wypierane przez mozliwosci finansowe i znajomosci. Kazdy chce byc fotografem, malo tego – kazdy jest fotografem. Wiekszosc to nawet jest „fotografikami”… Wiesz, przegladam czesto rozne serwisy internetowe i czytam o czlowieku, ktory pojechal raz do Maroka i juz jest „Fotografik, Podroznik,…”. Mam wrazenie, ze to juz obciach tak sie podpisac, bo tak bardzo to traci banalem.
Uwielbialem ten prog trudnosci, ktory powodowal, ze 99% baranow rezygnowala po 2-3 spapranej rolce slajdu, bo albo przeswietali, albo totalnie niedoswietlali, nie chcialo im sie oprawiac, o rozstawianiu projektorow i systemu do sterowania nawet nie wspomne.
Piekne bylo to, ze mielismy pieniedzy na 20-30 rolek filmu na caly wyjazd i wtedy cala prawda wychodzila na jaw, kto co potrafi. Zwlaszcza w gorach, na sniegu.etc.. Nalezy to odroznic od poziomu i potrzeb zawodowych – gdzie czesto jechalo sie – nie po komplet 10,20 zdjec dobrych, ale po 3-4-5 swietnych. A wtedy trzeba eksperymentowac, nie bac sie ryzyka, itp.. Ale na klasycznym wyjezdzie – spokojnie kilkanascie rolek slajdu, po 60 – 70 pln za rolke z wolaniem czynilo cuda. Wiekszosc z tych co sprobowali, nigdy wiecej nie brala slajdu do reki. Kiedys osoba z lustrzanka na trekkingu (w mojej grupie) nalezala do rzadkosci. Teraz do rzadkosci naleza osoby bez lustrzanki!
Kazdy zabiera juz aparat – bo co to szkodzi, koszty dodatkowe – prawie zadne. Pozniej pecznieja ambicje i kazdy z nich najchetniej da ciala, loda zrobi, byle by to jego zdjecie wydrukowali, zeby mogl sie pokazac i wreszcie wspomniany wpis na stronie www przy personaliach wpisac.
Boli mnie to tak samo jak fakt, ze kiedys, kiedy podroze byly znacznie drozsze (lotnicze) lub uciazliwe i dlugotrwale (elternatywne) w zasadzie nie bylo ogolnego bacpackerskiego pedu w swiat. I mnie chodzi o to, ze przed laty podrozowali Ci, dla ktorych podroze stanowily sens zycia, a teraz podrozuja Ci, ktorzy maja na to szmal. Kiedys jechalo sie na wyprawe wspinaczkowa Starem wypchanym sprzetem, przez Turcje, Iran, Pakistan. Wyprawa trwala 3-4 miesiace. A teraz? Pan manager płaci 30.000$, leci na 4 tygodnie, szerpowie wniosa im wszystko, wlacznie z butlami z tlenem, jedzeniem, etc. – i mamy kolejnych „zdobywcow” Everestu. Pytam sie, skoro mozna z tlenem, to moze mozna w lektyce? Czemu nie? Przeciez wylom juz jest i nie robia tego naturalnie i o wlasnych silach. Nie tak dawno Marcin Miotk wszedl JAKO PIERWSZY POLAK W HISTORII bez tlenu na Mt Everest. I co? Kto o nim wie? Niewielu. Tak, nie zrobil sobie medialnego show, dzieki ktoremu zostalby „prawdziwym” himalaista.
Szkoda gadac.
To samo jest w fotografii. Gwiazdy tancza na lodzie, gwiazdy, o przepraszam – „gwiazdy” wciskaja guziczek. Caly sztab ludzi ustawia im plan, przygotowuje modeli, ustawia swiatlo – a oni nawet nie odroznia parasolki od softboxu, nigdy swiatlomierza nie uzyja…
Tylko dlaczego to sie tyczy fotografii?
O wplywie internetu na nasz zawod, a w zasadzie – na smierc photojournalismu – innym razem.
„… w lektyce” (dobre)… świat sie zmienia ale komu i na jak te zmiany wychodzą to różnie…
[…] “Flawiusz | December 19, 2008 […]